WFF 6: Swój i obcy

Data:
Ocena recenzenta: 4/10

O tym, że adaptując prozę Alberta Camusa trzeba zachować szczególną ostrożność wiadomo od roku 1967, kiedy odbyła się wenecka premiera Obcego w reżyserii Luchina Viscontiego. Wilhelma i Anki Sasnalów nie zniechęciła nawet porażka włoskiego mistrza, chyba jedyna w karierze, i sięgnęli po ten sam, chociaż swobodniej potraktowany, materiał literacki. Miło wiedzieć, że wciąż nie brak w Polsce twórców odważnych, chociaż warto domagać się, aby śmiałość w doborze tematów częściej łączyła się z wysokim poziomem filmowego rzemiosła.


Huba tego duetu intrygowała klarownym pomysłem zestawienia fabryki nawozów i kobiecego ciała. Chemiczna i naturalna płodność świetnie ze sobą korespondowały. W Słońce, to słońce mnie oślepiło też znajdujemy dualizm. Główny bohater, Rafał Mularz, spotyka na plaży czarnoskórego uchodźcę. Swój i obcy to marginesy filmu Sasnali, a właściwie obcy i obcy. Jeżeli jest w tym filmie jakaś interesująca myśl, to tylko ta, że w ogóle nie ma swoich. Poza tym twórcy bawią się banałami. Nie mówią absolutnie nic ciekawego o problemie migracji, zwłaszcza w zestawieniu z prezentowanymi na tym samym festiwalu Radiowymi marzeniami. W skrócie, Polska to kraj ksenofobiczny, a najgorsza jest podobno oświecona klasa średnia. To wszystko podano w niezbyt strawnym fabularnym sosie. Aż żal, że nie pozwolono charakterystycznych dla Sasnali obrazów samych sobie. Ciągle byłaby to współczesna sztuka w kinie, ale nie bez kozery Wilhelm Sasnal jest najbardziej znanym polskim malarzem swojego pokolenia.

Zapędy wszystkich, którym grozi sam zachwyt tematem imigracji, z niezbyt jasnych przyczyn budzący w naszym kraju ogromne emocje, trzeba ukrócić. Słońce, to słońce mnie oślepiło pozbawione jest lokalności. Nie znajdziemy w nim obcych charakterystycznych dla naszej rzeczywistości: Ukraińców, Czeczenów, Wietnamczyków. Wilhelm i Anka Sasnal wiedzą, że z daleka widok jest piękny, więc wykorzystując artystowską formę dyskontują cudze problemy. Nie potrafią udźwignąć problemu do poziomu uniwersalności. Z tego powodu uchodźca wyrzucony na bałtycką plażę jest jedynie filmowym dziwactwem, a nie symbolem współczesności.