Krzysztof Osica

napisał o Salo, czyli 120 dni Sodomy

Pasolini tropi źródła faszystowskich okrucieństw we wszystkich wcześniejszych przejawach "rozumowych" nurtów kultury europejskiej od renesansu począwszy. Salo jest zbudowane z podobnych elementów, co filmy trylogii życia, jednak wnioski są odmienne. To wciąż potężne oskarżenie, które z czasem nie traci na sile, jednak chyba nie najlepsza odpowiedź na pytanie "dlaczego". Brakuje mi tutaj jakiegoś minimalnego utożsamienia i późniejszego odrzucenia, które znajduję np. w Zmierzchu bogów Viscontiego. Dla Pasoliniego już sama arystokratyczna willa jest piekłem, które może być nasączane coraz to obrzydliwszymi treściami. Taka postawa powoduje, że reżyser może jedynie pokazywać, a nie objaśniać coś, do czego z racji całkowitego odrzucenia nie ma dostępu. Opowiada o potworności, próbując nie stać się w nawet najmniejszym stopniu potworem. Doceniam tę postawę, ale nie wiem czy to wyszło filmowi na dobre.

Reżyser oskarża głównie samego siebie.