Ciała, lazur i złoto

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Spokojne miejsce na wsi, nad lazurowym morzem i pod błękitnym niebem. Ten sielski krajobraz utopiony zostanie jednak w morzu krwi. Nie może być inaczej, Niech ciała się opalają to przecież najnowszy film Helene Cattet i Bruna Forzaniego.

Reżyserski duet po raz kolejny bierze na warsztat popkulturę lat 60. Po odtwórczym L'étrange couleur des larmes de ton corps przyszedł czas na coś świeższego. Wszystkie znane i lubiane chwyty rodem z giallo (kolory, zbliżenia, rękawiczki...) uzupełnione zostały dynamicznym montażem, onieśmielającym (nad)użyciem bliskich planów i przesterowaną ścieżką dźwiękową. Obraz płynie w rytm muzyki, a kolejne zaskoczenia wizualne (przede wszystkim nietypowe zbitki montażowe) nie pozwalają na chwilę oddechu.

Forma wybija się na pierwszy plan Niech ciała się opalają nie bez powodu. Fabuła nie należy do najbardziej skomplikowanych. Grupa przestępców napada na ciężarówkę przewożącą złoto. Akcja jest udana, ale w ich kryjówce, miejscu, gdzie wakacje spędza malarka i pisarz, odnajduje ich policja. Obie strony muszą wystrzelać sobie drogę na wolność. Gdyby nie formalne zabawy byłoby w tym coś z gry komputerowej, której zawodnicy znajdują się na tej samej, ograniczonej mapie.

Cattet i Forzani zdecydowali się na wprowadzenie wątku ezoterycznego, otwierającego strzelaninę na świat fantazji. Główna bohaterka utożsamiana jest z boginią żywiącą się przemocą i cierpieniem. Bawi ją walka mężczyzn, obiecuje im nagrodę w postaci złota, ale nie ma zamiaru jej spełnić. Jest jak Kali - opętana żądzą mordu. Na poziomie symbolicznym to ona napędza konflikt, mimo że w świecie rzeczywistym jest raczej bierna. Niech ciała się opalają nie są przesadnie nowoczesne genderowo. Mężczyźni są tu aktywni, a kobiety bierne. Pod tym względem filmowi bliżej do fetyszyzowanych przez reżyserów lat 60. niż współczesności. Nic dziwnego, obraz jest próbą odnalezienia zaginionego arcydzieła tych czasów.

Zwiastun: